07 grudnia 2013

Polska Bokka


Genialne, cudowne i piękne. Do tego wszystkiego z rodzimej ziemi. Bokka to dla mnie bezapelacyjne odkrycie tego roku (moje prywatne oczywiście). Cieszę się, że w naszym kraju są ludzie, którzy robią muzykę na tak dobrym poziomie, który de facto nie odbiega od tego co robi np. Fever Ray.

18 września 2013

Świecące Arcade Fire!

 http://thisbonustrack.com/wp-content/uploads/2013/09/reflektor.jpg

Mam trzy genialne wieści. Pierwsza jest taka, że  Kanadyjczycy powracają z nowym albumem, który zatytułowany będzie Reflektor. Druga, że do premiery pozostało już niewiele ponad miesiąc.
Trzecia, że tytułowy singiel jest taki przecudowny, że nakręcono do niego piekielnie piękny i intrygujący klip.
Pożywka dla oczu i uszu. Dawkuje sobie go w bardzo małej ilości, bo nie chce żeby mi się osłuchał.
Szkoda by było.


19 marca 2013

Muzyka miasta

Ile znacie utworów, których tytuły nawiązują do nazw miast? Jak się skupiłam nad tym pytaniem to od ręki byłam w stanie wymienić co najmniej pięć, po dłuższym zastanowieniu przypomniało mi się ich dużo, dużo więcej. Poniżej subiektywne zestawienie muzyki miejskiej.

 Moderat - BERLIN


Zaczniemy od mojego ukochanego miasta, czyli Berlina. Mimo, że nie jest to utwór bezpośrednio kojarzący mi się z tym miejscem (bo jest nim New Order - Blue Monday) to jednak trzeba oddać chłopakom z Moderata, że zawarli w tej melodii berlińską atmosferę.

Peter, Bjorn and John - AMSTERDAM

Kolejne wspaniałe miasto będące skupiskiem najróżniejszych nacji i kultur. Miejsce gdzie sex shopy sąsiadują z najstarszym, holenderskim kościołem doczekało się interpretacji na miarę swojej niebanalnej aury.

Warsaw -WARSAW

Formacja Warsaw, czyli Joy Division u swoich podwalin. Piosenka powstała z inspiracji utworem Davida Bowiego zatytułowanego nie inaczej jak Warszawa. Moja rodzinne miasto, więc i piosenka specjalna.

Caribou - ODESSA


W Odessie nigdy nie byłam, ale na Ukrainie już tak. Specyficzne miejsce, w którym o polskości można dowiedzieć się z płyt nagrobnych oraz od kwiaciarek sprzedających polne bukiety pod cmentarzem Orląt.
Nie wiem czy w Odessie panuje atmosfera, którą przedstawił Caribou, ale jeżeli tak to chce tam jechać jeszcze dziś!


Gil Scott-Heron & Jamie XX - NY IS KILLING ME


O Nowym Yorku powstało tak wiele utworów, że trudno by było je wszystkie przedstawić. Wybrałam dwa,  prezentujące zupełnie różne style muzyczne. Pierwszym jest duet nieśmiertelnego Gil Scotta Herona z producentem grupy The XX. Połączenie egzotyczne, ale muzyka sama się obroniła.


Burial - NYC


Drugim utworem jest produkcja Buriala, prezentująca melancholijny, ambientowo-dubstepowy klimat. Jest sennie i cudownie.

The Prodigy - JERICHO


Z Jerychem kojarzą mi się dwie informacje. Otóż jest to jedno z najstarszych miast świata, które bardzo mocno ulokowane jest w historii biblijnej. Mianem trąb jerychońskich określa się próbę zdobycia miasta przez Izraelitów. Dźwięk instrumentów skruszył mury. Tak więc i w kawałku Prodigy jest moc.

Mood - CINCINNATI


Na koniec trochę rapu. Jak każdy doskonale wie, raperzy znani są ze swojego lokalnego patriotyzmu i przywiązania do miejsca, w którym się wychowali. Utworów o tej tematyce można znaleźć bardzo wiele, różni je poziom, stylistyka, ale przekaz jest ten sam.

10 stycznia 2013

Muzyka dla nocnych marków: Woodkid - Iron

Bezsprzecznie to jeden z najlepszych teledysków 2012 roku. Premiera debiutanckiego krążka Woodkida już za 2 miesiące. Smacznego.

09 stycznia 2013

W poszukiwaniu nowego Iana Curtisa, a może i całego Joy Division

















Ze względu na swoje ogromne zamiłowanie do muzyki tych czterech manchesterczyków i poczucia niedosytu, ze względu na skromną ilość pozostawionego materiału, cały czas poszukuję artystów, którzy chociaż trochę mogą zrekompensować mi brak Joy Division i muzyki jaką pozostawili na "Unknown Pleasure".

Wiem doskonale, że zespół, który zdążył przez 30 lat obrosnąć w legendę jest nie do podrobienia, ale choćby najmniejszy substytut przyprawia mnie o szybsze bicie serca. Co jednak może stanowić o podobieństwie do wspomnianej grupy? Wymagań jest kilka, ja szczególnie pod uwagę biorę dwa. Na pewno jest to brzmienie wokalu – mocne, głębokie i basowe. Sprawiające wrażenie nostalgicznego, a nawet lekko posępnego. Dzięki tak charakterystycznemu głosowi kategoria ta staje się najłatwiejsza do zweryfikowania – na rynku mamy wiele wspaniałych, męskich wokali, ale tylko kilka można porównywać do głosu Curtisa. Kolejną sprawą są teksty – tu już jest nieco trudniej, bowiem lider Joy Division był „poetą” wybiegającym myślami przed czasy, w których przyszło mu żyć. Ciężkie narkotykowo-alkoholowe wizje, podlane napadami grand mal, rysują obraz zagubionego człowieka, który buntuje się wobec otaczającego go świata. Rozrywany przez rozterki kruchości ludzkiej egzystencji, bierności działania czy niezadowolenia z życia wpisywał się idealnie w dopiero co narodzoną falę Dark/Cold Wave. Obecnie ciężko odnaleźć mi zespoły, które albo mówią o ulotności życia albo pielęgnują stare, punkowe i już nieco przestarzałe hasło no future. Chociaż wielu wykonawców hip hopowych porusza wspomnianą tematykę, dostosowując ją do obecnych realiów. Wiadomym jest, że problemy są zupełnie inne, a nawet takie same. Dalej wielu z nas nie widzi swojej przyszłości w kolorach: brakuje perspektyw na dobrą pracę, cieniem na wszystkim kładzie się kryzys ekonomiczny, a i udany związek to raczej rzadkość. Myślę, że podobne sprawy szarpały dusze chłopaków z Manchesteru.

Następną kategorią jest muzyka, czyli coś czym większość z nas karmi się przed dokładnym wsłuchaniem się w tekst. Nie da się ukryć, że Joy Division nie grało skomplikowanych melodii – potwierdzeniem tego może być choćby prosty konstrukcyjnie utwór „Love will tear us apart”. Bazowali głównie na gitarze elektrycznej i basowej, perkusji oraz instrumentach klawiszowych. W pojedynczych utworach słychać wplecione dźwięki tłuczonego szkła czy pracę mechanizmu windy. Mamy tu głównie dobrze wyeksponowaną gitarę basową i perkusję, która pojawia się często jako powtarzające się sekwencje. Oszczędne dźwięki gitary elektrycznej dodają mrocznego klimatu. Łącznie daje to efekt chłodu i posępności. Być może dlatego ta nadmierna prostota i brudna stylistyka nie są zbyt popularne wśród współczesnych wykonawców. Zwrócicie uwagę na fenomen The XX – wygrali prostotą melodii i tekstów. Stworzyli muzykę pozbawioną niepotrzebnych ozdobników, ale za to bardzo piękną i kompletną. Jak się niestety okazało przy drugiej płycie było to jednorazowe zjawisko, z którego można wyciągnąć wiele wniosków. Oczywiście nie są oni w żaden inny sposób podobni do Joy Division, bo jak sami twierdzą bliżej im do New Order, których twórczością inspirowali się podczas nagrywania krążka „xx”. A jak wiadomo od New Order już bardzo blisko do Joy Division.

Znając już wszystkie wymagania, którymi kieruje się przy swoich poszukiwaniach mogę przedstawić Wam swoje typy. W pierwszej kolejności  stawiam na amerykańską, indierockową kapelę The National. Na czele bandu stoi charyzmatyczny wokalista Matt Berninger, operujący przejmującym, nieco leniwym głosem, o barwie bardzo podobnej do Curtisowej. Chłopaki grają od 1999 roku, a ja, wstyd się przyznać, poznałam ich dopiero przy odsłuchiwaniu ostatniej płyty High Violet. Kompozycje są bardzo delikatne, wyważone i pozbawione zbędnych dodatków, mimo że często usłyszycie w nich instrumenty smyczkowe czy pianino. Można pokusić się o stwierdzenie, że ocierają się o minimalizm, który stwarza charakter melancholii. Tekstowo jest różnie – w ogólnym zarysie płyta mówi, o ludzkiej egzystencji i walce, o swoje miejsce w świecie, ale nie można odnaleźć w niej przesadnego mroku. Jest wyważona. Zamieszczone są na niej utwory radosne, budujące, ale także sentymentalne i nostalgiczne, dzięki temu muzyka może wydawać się bardziej osobista, intymna. Dla mnie mistrzostwem świata jest utwór England, który podczas pierwszego odsłuchu zakłuł mnie w serce  z myślą „to jest to!”. Gdzieś, kiedyś przeczytałam, że High Violet jest powrotem do sposobu w jaki grali przedstawiciele brytyjskiego rocka, stąd może bierze się moje skojarzenie z muzyką Joy Division.

Na drugim miejscu spokojnie mogę postawić brytyjski zespół Editors. Staż grania mają nieco krótszy niż The National, ale to właśnie oni posiadają wokalistę Thomasa Smitha, którego wokal to żywa kopia Iana Curtisa. Nie mogłam uwierzyć, że takie zjawisko może mieć miejsce, ale kiedy pierwszy raz usłyszałam utwór „Papillon” popadłam w osłupienie. W tym przypadku może śpiewać o czymkolwiek, bo słucha się tego niesamowicie i chce się jeszcze więcej i więcej. Muzycznie Editors i ich ostatni krążek „This Light and On This Evening” utrzymuje się w klimatach lat 80-tych. Dużo tu dudniącego basu, gitary oraz syntezatorów (momentami aż do przesady). Tworzy to mieszankę muzyki nagrywanej przez New Order, Joy Division i Interpol. Potencjał jest ogromny i z niecierpliwością czekam na kolejny album.

Dalej mam zespół, który może w pierwszym momencie zaskoczyć obecnością w tym zestawieniu. A jest nim muzyczny odpowiednik Joy Division z damskim wokalem, czyli grupa Blouse. Istnieją zaledwie od dwóch lat i pochodzą z Ameryki. Frontmenką jest Charlie Hilton, właścicielka słodko-gorzkiego głosu, a za brzmienie odpowiadają Patrick Adams i Jacob Portrait (basista grupy Unknown Mortal Orchestra).  Na swoim koncie mają dotychczas jeden album długogrający oraz dwie 7” z utworami „Shadow” oraz „Into Black”, którego okładka natychmiastowo skojarzyła mi się z wierzchem płyty Joy Division „Closer”. Nie jest to jednak jedyne podobieństwo do Brytyjczyków. Wystarczy wsłuchać się w muzykę, którą serwuje nam Blouse, żeby wychwycić wspólne cechy. Po raz kolejny pojawia się dudniący, mocno zaakcentowany bas, krótkie partie gitarowe oraz przeważające  w melodiach instrumenty klawiszowe. Momentami delikatnie ociera się to o synthpop albo jak w przypadku Editors, stylistykę lat 80-tych. Przy mroczno i zimno brzmiącej muzyce głos wokalistki brzmi jak śpiew ptaka w pustym i zimnym lesie. Ale dzięki temu Blouse zasługuje na miano kobiecej wersji Joy Division.

Obecnie muszę zatrzymać się na tych trzech, wymienionych zespołach. Po prostu przesłuchując albumy współczesnych artystów nie udało mi się znaleźć nic bardziej podobnego. Zdarzają się natomiast pojedyncze utwory u różnych wykonawców, które mogłyby pasować do tego zestawienia np. Metronomy z „She wants”. Jeżeli macie jakieś typy to podzielcie się nimi ze mną. Będę bardzo wdzięczna.

06 stycznia 2013

Muzyka dla nocnych marków: Groundislava - Suicide Mission ft. Baths

Danie dnia: Aesop Rock - Skelethon


Kiedy oficjalnie ujawniłam zamiar wystartowania z nowym blogiem muzycznym usłyszałam miłe życzenia, żeby było to drugie Uknowhowwedo.com. Aby tak się mogło stać powinnam zacząć od tego samego artysty, o którym pisałam w maju 2007 roku. A był nim Aesop Rock (Ian Bavitz), jeden z moich ulubionych raperów.
Płytę Skelethon część z Was na pewno odsłuchała już wiele razy. Niestety mam dziwne wrażenie, że na naszym rynku zaistniała ona wyłącznie w świadomości fanów Aesopa i nic poza tym. A to wielka szkoda, bowiem album ten w moim mniemaniu jest jednym z najlepszych, a może i najlepszym w całym dorobku artysty.  

Wróćmy jednak do początku. Na krążek trzeba było czekać aż pięć długich lat, podczas których nasz artysta przeżywał liczne wzloty i upadki, i to nie tylko w sferze twórczej. Śmierć Camu Tao, zamknięcie wytwórni, średnio udany projekt Hail Mary Mallon, kłopoty małżeńskie i ostatecznie śmierć kota (z którą związana była promocja albumu). Doskonale pamiętam swoją rozpacz z powodu rozpadu wytwórni Definitive Jux – Aesop był przecież jednym z jej najmocniejszych filarów. Praktycznie każdy artysta nagrywający dla nich reprezentował nurt abstract hip hop, karmiąc słuchaczy mocnymi tekstami i muzyką z kosmosu, za którą w głównej mierze odpowiedzialny był El-P. Jednak po drodze coś poszło nie tak i świetny, alternatywny label rozpadł się z hukiem osierocając swoich artystów. Ci bardziej uznani od razu znaleźli nowych wydawców i dzięki temu Bavitz trafił pod skrzydła Rhymesayers. Slug pozostawiając raperowi całkowitą dowolność, pozwolił mu stworzyć w pełni autorski album jakim jest Skelethon.
Nie ma tu choćby jednej nuty nawiązującej do stylu narzucanego przez te wszystkie lata przez El-P. Jedynym utworem, który przypomina mi czasy Def Jux jest Cycles to Gehenna – mocno niepokojąca melodia, której nie powstydziłby się żaden z producentów, który wcześniej współpracował z Bavitzem. Za ukłon dla minionych czasów można odczytać trzy utwory nagrane wspólnie z Rob Sonic (raperem wydawanym przez Def Jux). Na płycie nie znajdziecie również charakterystycznych bitów Blockheada towarzyszących Aesopowi  przez większą część kariery. Drogi tych dwóch panów rozeszły się chyba na dobre. Pewnym jest, że z korzyścią dla Aesopa, który popełnił album składający się głównie z żywych instrumentów – ciekawie brzmiąca gitara, mocna perkusja. Kiedy pierwszy raz usłyszałam początek utworu ZZZ Top byłam przekonana, że to coś nowego od The Roots. Jakie było moje zdziwienie kiedy okazało się, że jestem w błędzie. Produkcyjnie album jest równy, stworzony na bardzo wysokim poziomie.
Aesopowi nie można odmówić, że zachował swój styl i utrzymał nowy materiał w dobrze znanej konwencji. Cieszy mnie fakt, że eksperymentuje, robi coś w pełni autorskiego będąc tym samym wiernym temu, co nagrywał wcześniej. Warstwa tekstowa powinna zadowolić słuchaczy uwielbiających rozmyślać i  interpretować oraz tych najbardziej depresyjnych, którzy sięgając po Skelethon chcą się dodatkowo umartwić. Mam nadzieję, że nikt nie odczyta tego jako kpiny, ale Bavitz zawsze miewał cięższe zwrotki, pozbawione przesadnej słodyczy. Nie mami nikogo durnymi historyjkami , to zadanie pozostawmy ludziom pokroju Paulo Coelho.
Trzeba również przyznać Aesopowi, że ma szczęście do artystów tworzących mu oprawę graficzną do kolejnych krążków. Pracował już z Tomerem Hanuką (okładka Bazooka Tooth), Jeremym Fishem (odpowiedzialnym m.in. za projekt okładki do poprzedniego albumu None Shall Pass), teraz działa wraz z hiszpańskim graficiarzem ukrywającym się pod pseudonimem Aryz (w Polsce znanym z murali pozostawionych na kamienicach w Łodzi i Katowicach). Efekty są wspaniałe, co zaowocowało jedną z najlepiej wydanych płyt poprzedniego roku.

Wracając na koniec do Sluga, to dwa dni temu ogłosił wspaniałą wiadomość, o rozpoczęciu prac nad nową płytą Atmosphere i możliwą kontynuacją współpracy z Mursem, przy czwartej odsłonie projektu Felt.